Nie odkryję Ameryki ponownie, jeśli napiszę, że ‘ten czas tak szybko leci”. Bo po pierwsze nie „leci” gdyż latać nie potrafi, a po drugie „płynie” choć i to określenie nie do końca wydaje się być adekwatne. Pozostaje więc słowo „mija” .
Właśnie upływa 6-ty tydzień jak Filip jest z nami, sześć tygodni wzajemnego poznawania się, patrzenia na siebie i uczenia się siebie. Sześć cudownych tygodni okupionych mnóstwem radości, ale i troskami, czasem smutkiem, niewyspaniem, zmęczeniem i frustracją, która przychodzi nagle i nagle odchodzi. Wypełnionych, po granice możliwości wszystkim, czym wypełnić się da ten czas i mimo to poczuciem fiaska, niedosytu i odrobinki żalu (za czymś nieosiągalnym).
Ta mała istotka wtargnęła do naszego życia po swojemu i na swoich zasadach. I choć byliśmy na to przygotowani, oczekiwaliśmy naszego synka z utęsknieniem, cieszyliśmy się na ten dzień i wyobrażaliśmy sobie jak to będzie… wszystko jest inaczej niż „zaplanowane”, bo tego „zaplanować się” po prostu nie da.
Przyszła wiosna! Najcudniejszy czas w ciągu roku, najwspanialszy, soczyście zielony, pełen nadziei i optymizmu. A wraz z wiosną przyszła ochota, aby chcieć, chcieć wszystkiego jeszcze więcej i mocniej jeszcze intensywniej. I w tą tegoroczną wiosnę wkroczyliśmy z naszym synkiem, który swą obecnością nadaje naszemu życiu bogatszy sens każdego dnia. A wraz z naszą córeczką stanowią już dziś nierozerwalny team dwóch samodzielnych charakterków. Dwa małe ludziki, które wiedzą czego chcą i każde na swój sposób dąży do osiągnięcia celu, każdym możliwym sposobem.
Uwielbiam tę pierwszą zieleń tak radosną i burzliwą, że czasem nieprawdziwą w swej barwie. Uwielbiam te malutkie pąki i listki które najpierw nieśmiało przebijają się, by potem w całej swej krasie prezentować swe okazałości. Uwielbiam poranny trel ptaków, które od świtu ćwiczą barwę głosu, uwielbiam poranną mgłę i zapach ziemi w parku, uwielbiam lody wiosną, uwielbiam wystawiać twarz do słońca, szczególnie gdy czekam na „zielone”. Uwielbiam, gdy córeczka przybiega już przed szóstą rano w sobotę pełna emocji krzycząc, że dzień wstaje i ”czas na śniadanko, Mama” ! Uwielbiam poranki, gdy tulę synka w swoich ramionach i patrzę na jego spokojną twarz. Uwielbiam milion innych rzeczy, które teraz o tej porze roku przeżywam najintensywniej.
I cieszę się tym czasem teraz, rozkoszuję pogodą, chodząc na spacery. Chłonę całą sobą miasto z jego dynamiką, barwą i kolorytem i nietuzinkowymi ludźmi.
I dziś biorę sobie do serca to, by cieszyć się najcieplejszymi dniami w roku. Pozwalam słońcu świecić mi w twarz i je ogrzewać. Ale wcześniej zrobię pranie, żeby i ono złapało promienie słońca!
Justka