W równinie pól
Kiedyś wyrósł mój dom
Pośród brzóz i lip
W pobliżu był staw
I wierzby płaczące
W domu jedna miska
Zaś dziewięcioro nas
Nieważne..
To był złoty czas
Nie liczyły się inne żądze
Gdy wieczór chłodził
Lata żar
Chodziłam
Zbierać chrabąszcze
Które spadały
Na me włosy z drzew
Wsłuchiwałam się
W pieśni
Gdy śpiewał dziadek nam
I babcia rozmawiała
Ze świerszczem
Dziadkowie zerkali
Coraz częściej wzwyż
Przymierzali dwa końce
Już wiedzieli
Że przebiją powietrzny mur
I pójdą do swych ojców
Czasem głosy
Słyszeli wychodzące
Zza chmur, że ich bracia
I siostry wołają
Że tam mają
U stóp cały raj
I gościnnie stół zastawiają
Odeszli z domu tak
Jak gdyby nigdy nic
Zostawiając stary szlaban
Z siennikiem
Pełny korali wór łez
I te okropne tęsknoty
Domu już nie ma
Zostały tylko wierzby
I żaby
Codzienną nostalgią
Przywołują ich
Aby zeszli
Po drabinie w dół
Szukać chaty
Którą dawno zmiótl wiatr
Kto wie?
Może gdzieś…
W melancholii ugoru
Zasiały się
Te muszkatołowe kwiaty
Które zdobiły heblowany stół
Jadwiga Warpechowska